Wydawać by się mogło, że praca w szkole za panowania koronawirusa została opanowana. Minister Czarnek dał po godzinie lekcyjnej raz na miesiąc z przedmiotów wiodących do końca grudnia 2021. Nauczyciele „powciskali” te godziny na zerowej, bądź 8 lub 9 godzinie lekcyjnej. Mają nadrobić braki z ubiegłego roku. Jak to zrobić – raz w miesiącu. Dzieciaki dawno zapomną tego, czego się nauczyły 30 dni wstecz. Nauka hybrydowa, która dotyka teraz placówki polega na tym, że nauczyciele, którzy są niezaszczepieni, a mieli kontakt z covidem siedzą na przymusowej kwarantannie i L4. Natomiast zaszczepieni chodzą do pracy i po kontakcie z covidem obserwują siebie, dopiero kiedy zauważą objawy choroby udają się do lekarza i ewentualne zwolnienie. Nauczyciele, którzy pracują hybrydowo prowadzą lekcje stacjonarne na przemian z online. Ich praca polega na tym, że raz mają lekcje z klasą na żywo, potem idą na dyżur, żeby następnie szybciutko znaleźć wolną salę z dobrze działającym komputerem, aby przeprowadzić lekcję online. W pokoju nauczycielskim słychać tylko zdania „Kto idzie do jedynki? Czy wolna jest sala 104, bo mam lekcję online, a tam sprawnie działa komputer”. Paranoja i absurd polskiej szkoły, która wcale nie jest przygotowana do takiej pracy. A dla większości dyrektorów liczy się tylko wynik egzaminów zewnętrznych. Czy tylko to jest najważniejsze? Biedni ci nauczyciele przedmiotów wiodących, bo tylko oni są pod czujnym okiem nadzoru. Przy takim chaosie trudno o dobrą pracę i atmosferę, nie mówiąc już o wymaganiach, które nijak mają się do realiów. Gdzie w tym wszystkim jest dziecko, które nie ma poczucia stabilizacji i porządku, które nie wie, co jest wartościowe, a co nie? Chaos polskiej szkoły na pewno zaprocentuje w przyszłości pokoleniem ludzi znerwicowanych i zostawionych samym sobie, bo pomocy psychologów i psychiatrów tak łatwo nie uświadczysz, chyba, że zapłacisz za to i to bez gwarancji szybkiej „obsługi”.